Nadal oficjalnie nie wiadomo, co było przyczyną pomyłki, do której doszło tydzień temu na jednym z osiedli w Katowicach. Policyjna akcja rozpoczęła się około godziny 19:00, gdy funkcjonariusze zajmujący się przestępczością samochodową otrzymali informacje w sprawie kryjówki poszukiwanego złodzieja.

Jacek Pytel - rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Katowicach - przyznał w rozmowie z "DGP": "Wiedzieliśmy, że może być uzbrojony w broń palną i nie zawaha się jej użyć, dlatego do funkcjonariuszy z samochodówki dołączyli antyterroryści". Policjanci nie potwierdzili dokładnie tej informacji i weszli do lokalu, który znajdował się po tym, w którym rzeczywiście ukrywał się przestępca.

Właściciel mieszkania tak relacjonuje te działania: "Usłyszałem walenie do drzwi. Uchyliłem drzwi. Jacyś ludzie krzyczeli: otwierać! Wystraszyłem się, bo to mógł być napad, więc trzymałem drzwi nogami i się zaparłem. Wrzucili granaty hukowe". Jego partnerka przyznała, że jeden z policjantów usiadł na niej i bił jej głową w podłogę, przez co straciła ząb. W wyniku tej akcji lokal został całkowicie zdemolowany.

Za operacje antyterrorystów odpowiada policja, czyli Skarb Państwa. W myśl prawa do odpowiedzialności karnej i finansowej mogą zostać pociągnięci także sami funkcjonariusze. Śląska prokuratura wyjaśnia, czy złamali prawo i przekroczyli swoje uprawnienia. W postepowaniu wewnętrznym grozi im natomiast kara do wysokości trzech pensji. "DGP" poinformował, że komenda pokryje straty materialne. Pozostają jednak szkody moralne, które oszacuje sąd.