Przyjęta dzisiaj w nocy rezolucja jest pierwszą na przestrzeni ponad 2 lat reakcją Organizacji Narodów Zjednoczonych na walki syryjskich rebeliantów z tamtejszym reżimem prezydenta Baszara al-Assada. Żeby ONZ podjęło jakieś kroki, musiało dojśc do tragedii, w której od gazu bojowego zginęło ponad 1300 osób. Dopiero, kiedy inne kraje zdecydowanie zaczęły reagować na to wydarzenie, Syrią zainteresowało się także ONZ.

W odpowiedzi na użycie gazu bojowego wobec cywili, do którego doszło 21 sierpnia tego roku, Stany Zjednoczone planowały podjąć działania zbrojne na terenie Syrii, jednak przeciwna takiemu rozwiązaniu była Rosja.

W drodze negocjacji między tymi dwoma państwami oraz po porozumieniu z prezydentem Syrii ustalono, że jego wojska będą musiały zdać szczegółowy raport na temat posiadanych zasobów broni chemicznej. Ma ona pozostać pod kontrolą międzynarodową i najpóźniej w połowie przyszłego roku ma zostać zniszczona. Wcześniej, w połowie listopada tego roku, do Syrii mają udać się inspektorzy ONZ specjalizujący się w zakresie broni chemicznej.

Zarówno USA, jak i Rosja przyznają, że czują się usatysfakcjonowane dotychczasowymi ustaleniami. Rosja dodaje jednak, że w dążeniu do pokoju, poza syryjskim rządem, wykazać musi się także tamtejsza opozycja. Stany Zjednoczone zaznaczają, że jeśli Syryjczycy nie spełnią wymogów stawianych przez ONZ, będą musieli ponieść jakieś konsekwencje.

Natomiast ambasador Syrii funkcjonujący przy ONZ zaznacza, że poza samą Syrią, do tych samych zapisów rezolucji powinny dostosować się również inne państwa. Chodzi o kraje, które do tej pory wspierały rebeliantów. Jak wylicza, są to Stany Zjednoczone, Francja, a także Katar, Turcja i Arabia Saudyjska.