Jedno- i dwugroszówki są przekleństwem Narodowego Banku Polskiego. Szacuje się, że koszt wybicia jednej monety o tym nominale przewyższa jej wartość, co najmniej dwukrotnie. Oznacza to, że rocznie trzeba wydać na ten cel grube miliony złotych. Co więcej, monet o najmniejszych nominałach mamy w obiegu znacznie więcej, niż tych pieniędzy, za które można już coś kupić. Według wyliczeń, na co dzień korzystamy z 6,6 mld jedno- oraz dwugroszówek. Natomiast monet o wartości powyżej 10gr znajduje się w obiegu tylko 4 mld.

Mimo tego, Polacy nie lubią korzystać z „groszówek”. Często są one tymi nieprzydatnymi pieniędzmi, które wrzuca się do skarbonki albo nosi w kieszeni tak długo, aż się zgubią. Czasem tylko kasjerzy proszą o "drobniaki", żeby uzupełnić niedobory w kasie i móc z łatwością wydawać reszty. Żeby jednak nie dochodziło już do takich sytuacji, NBP planuje wprowadzenie zasady, zgodnie z którą sklepy będą zobowiązane do zaokrąglania cen.

NBP zapowiedziało właśnie, że w najbliższych miesiącach rozpocznie prace nad projektem dotyczącym wprowadzenia nakazu zaokrąglania cen w sklepach. Miałby to być jeden z pierwszych kroków prowadzących do wycofania z obiegu jedno- i dwugroszówek. Należy jednak zaznaczyć, że na razie jest to tylko wstępną koncepcją, którą politycy będą musieli dopiero przedyskutować.

Wśród Polaków zdania na temat wycofania monet o najmniejszych nominałach są podzielone. Przedsiębiorcy zauważają, że takie zmiany będą niekorzystne – albo dla klientów, albo dla punktów handlowych. Wytłumaczenie jest proste – po zaokrągleniu albo klienci będą musieli dopłacić, albo sklepy będą musiały obniżyć swoje zyski. W obu przypadkach jedna ze stron będzie stratna.

Przedsiębiorcy dodają, że wycofanie cen z końcówką "0,99" zaburzy ich działania marketingowe, ponieważ zaokrąglona kwota zwykle będzie wyglądała już nieco gorzej w oczach odbiorcy. Poza tym, sklepy będą musiały ponieść koszty związane z przeprogramowaniem urządzeń służących do liczenia cen.