4 czerwca 1989r. na placu Tiananmen w Pekinie doszło do tragicznych wydarzeń. Po tym, jak protesty rozpoczęte 15 kwietnia przedłużały się już drugi miesiąc, władz postanowiły rozwiązać problem w sposób siłowy. Studenci i robotnicy walcząc o demokrację nie chcieli się jednak poddać i gotowi byli zginąć w imię swoich poglądów.

Wszystko zaczęło się od śmierci sekretarza generalnego Komunistycznej Partii Chin. Był on zwolennikiem reform politycznych, na które czekała większość mieszkańców Państwa Środka, dlatego po jego śmierci ludzie wyszli na ulice, by manifestować ku jego czci. Szybko manifest zaczął się rozrastać i przeradzać w istną okupację placu Tiananmen. Ok.2,5 tysiąca studentów postanowiło nawet rozpocząć strajk głodowy w ramach sprzeciwu wobec ówczesnej polityki Chin.

W nocy z 3 na 4 czerwca, gdy sytuacja na placu od wielu tygodni pozostawała dramatyczna, na ulicy pojawiły się czołgi i wozy opancerzone, którym wydano nakaz stłumienia protestów za wszelką cenę. Atak trwał 7 godzin i zakończył się śmiercią wielu uczestników. Do dziś nie wiadomo, ile dokładnie osób zostało zabitych. Chińskie władze przyznają się do 200 ofiar, choć nieoficjalne dane mówią nawet o 2,5 tysiącach poległych.

Chociaż w Chinach nie obchodzi się tej rocznicy, ponieważ o tragedii na Tiananmen w ogóle się nie wspomina, to jednak będący okręgiem specjalnym Hongkong nie zapomniał o tym wydarzeniu. Ponad 100 tysięcy osób zgromadziło się dzisiaj w tamtejszym parku Wiktorii, by oddać hołd poległym. W rocznicowych obchodach udział wzięli też członkowie parlamentu, którzy na tę okazję ubrali się na czarno, a wydarzenia sprzed lat uczcili minutą ciszy.

Politycy przyznali, że o ile Chińczycy żyjący w kontynentalnej części kraju nie mają prawa pamiętać o Tiananmen, to właśnie mieszkańcy Hongkongu powinni pokazać, że nie zapominają o koszmarze, do którego wtedy doszło, dlatego niemal ich obowiązkiem jest wspomnienie ofiar i zapalenie im świeczek.